24 lutego 2013

HISTORIA CZTERNASTA

HISTORIA CZTERNASTA
Szansa
MUZYKA


Pełnia lata. Słońce grzeje jak na Jamajce, na horyzoncie ani jednej chmurki, w powietrzu żadnej wilgoci. Zaczynam się zastanawiać, czy to aby na pewno jest Polska. Kto wie, może uległam jakiejś teleportacji? Ale nie. To jest ciągle ten sam, pieprzony Bełchatów, tylko aura trochę inna. Pewnym krokiem wchodzę do baru. I nie mam zamiaru zapijać smutków jak większość jego klientów, ja tu pracuję. Amanda Wilson, wielka gwiazda amerykańskiej siatkówki uniwersyteckiej pracuje w jakimś podrzędnym barze, w jakiejś podrzędnej polskiej mieścinie. To nie tak miało wyglądać, ale nic już na to nie poradzę. Ot, takie jest życie – jakby to ujął mój wujek z Rosji.
         Ósmy lipca godzina dwudziesta. Czemu akurat padło na moją zmianę? Dlaczego nie mogę w spokoju obejrzeć finału Ligi Światowej, w którym, jak na złość, gra Polska ze Stanami? Dlaczego zamiast tego muszę stać przy barze i wymyślać coraz to nowe drinki albo odpędzać niewyżytych samców? Za jakie grzechy? Z drugiej strony siedzi dwóch mężczyzn, doskonale ich znam, cały Bełchatów ich zna, w końcu to tutejsi siatkarze. Obydwaj równie dobrze mogliby właśnie grać w finale w Sofii, ale jeden jest niedoceniany, a drugi wypiął się na reprezentację. No cóż, życie. Wlazły szybko jednak się ulotnił, a Bąkiewicz jeszcze szybciej znalazł się naprzeciwko mnie.
- Setkę czystej poproszę – wypowiada, nawet na mnie nie patrząc. Szybko nalewam i podaję mu pod nos.
- Na smutno czy wesoło? – pytam z nudów. Ruch coraz mniejszy, przecież jutro poniedziałek.
- Sam już nie wiem – prycha i dopiero teraz na mnie patrzy. Jego oczy są piękne, głębokie. Z marszu się w nich zakochuję, ale tylko w oczach. Dla mnie miłość do mężczyzn nie istnieje.
- No, przecież trzeba wiedzieć takie rzeczy – stwierdzam wesoło.
- Polska wygrała Ligę Światową, fajnie nie? – zbija mnie z tropu tym pytaniem.
- Wygrali? To chyba dobrze, powinno być wesoło, przecież to twoi przyjaciele – odpowiadam dyplomatycznie, a w duchu bardzo się cieszę. Mimo wszystko chyba bardziej jestem Polką niż Amerykanką.
- Niby tak… Ale jeszcze niedawno ja tam grałem. Dlaczego ten świat jest taki niesprawiedliwy? – pyta z wyrzutem.
- Czas się przyzwyczaić, a nie wiecznie się nad sobą użalać – stwierdzam zgodnie z moją życiową dewizą i znikam za drzwiami na zaplecze, bo szef jak zwykle coś ode mnie chce.
         Za barem pojawiam się po godzinie, a na ladzie śpi zalany w trupa Bąkiewicz. Wątpliwy zaszczyt zamknięcia dziś knajpy przypadł właśnie mi i to moim problemem jest ten klient. Nie mam wyjścia, jakimś cudem pakuję go do taksówki i zabieram do jego mieszkania. Przecież nie do mojego.
***
- Co ty tu robisz? – pyta inteligentnie, wchodząc do kuchni, gdzie piję poranną kawę.
- Uchlałeś się w cztery dupy i coś musiałam z tobą zrobić – nie lubię owijać w bawełnę.
- Ach, ty jesteś tą barmanką, która kazała mi się przyzwyczaić do niesprawiedliwości – stwierdza błyskotliwie.
- Tak, to ja. Masz już dwa powody, żeby mi dziękować. Nie wiem, jak się odwdzięczysz.
- Jakoś sobie poradzę – mruga do mnie słodko, myśląc, że to na mnie podziała.
- To fantastycznie, a teraz już pójdę – próbuję go wyminąć, ale łapie mnie za nadgarstek. Przechodzi mnie dreszcz, ale nie ciepły, lecz dreszcz strachu. Michał to wyczuwa i automatycznie zwalnia uścisk.
- Stało się coś? – pyta przyjaźnie.
- Nie, nic, naprawdę muszę już iść.
***
         Kolejny, „cudowny” wieczór w pracy. No cóż, każdy ma taką, na jaką zasłużył. Razem z wejściem Cupkovica do lokalu nabiera on jednak nieco ciekawszych kolorów. Patrzy w moją stronę i od razu się uśmiecha, po chwili siedzi naprzeciwko mnie i dalej szczerzy się jak głupi do sera.
- Amanda, znowu tu jesteś. To chyba przeznaczenie – stwierdza z pewnością.
- Przeznaczenie? – pytam kpiąco. – Raczej po prostu spisałeś mój grafik – demaskuję go, a on spuszcza głowę i spala buraka. – No, już nie bądź takim aniołkiem. Przecież dobrze wiem, o co ci chodzi.
- Nie, to nie tak, ja…
- Och, przestań. Czy ja powiedziałam, że jest w tym coś złego? Za godzinę kończę zmianę – uśmiecham się słodko i znikam na zapleczu.
         Po godzinie wychodzę z lokalu, a on wyskakuje zza rogu. Omal nie dostaję przez niego zawału, ale wszystko rekompensuje jednym, namiętnym pocałunkiem. Spędziliśmy ze sobą może kilka godzin, ale to mi nie przeszkadza. Od kilku lat na tym opiera się moje życie, na przelotnych przygodach o zabarwieniu seksualnym.
- Co to ma być?! Żeby tak na środku ulicy? Co wy sobie wyobrażacie?! – jakaś staruszka zaczyna na nas krzyczeć, a potem oboje wybuchamy śmiechem.
Konstantin łapie mnie za rękę i zabiera do samochodu. Nie pozwalam mu ruszyć, łapiąc go za dłoń i przyciągając do siebie. Tym razem to ja miażdżę jego ciepłe wargi. Nasze języki toczą zaciekłą wojnę, po chwili czuję jego dłonie pod moją koszulką i natychmiastowo przechodzi mnie dreszcz podniecenia. Jakimś dziwnym trafem przenosimy się na tylną kanapę, siadam na nim, przybliżam usta do jego policzka, a potem przygryzam płatek ucha. Reaguje wyjątkowo gwałtownie, zaraz potem znowu łączymy się w namiętnym pocałunku, zrywa ze mnie bluzkę i zaczyna obcałowywać moje piersi. Wyginam się w łuk pod wpływem tych pieszczot, a on delikatnie całuje moją szyję. Nie wytrzymuję dłużej i zrywam z niego spodnie, by chwilę później poczuć w sobie jego męskość i rozlewającą się po całym ciele falę gorąca. Ledwo powstrzymuję się przed głośnym wrzaskiem, gdy Cupkovic doprowadza mnie do orgazmu.
Pospiesznie się ubieram i po kilku minutach znowu siedzę na przednim siedzeniu pasażera, czekając, aż Konstantin doprowadzi się do porządku i odwiezie mnie do domu.
- A jutro o której kończysz? – pyta, gdy wysiadam z auta przed moim blokiem.
- Jutro nie pracuję – odpowiadam i przesyłam mu buziaka w powietrzu.
***
         Uwielbiam, gdy w poniedziałek, jeden z nielicznych dni wolnych, od siódmej rano ktoś dobija się do moich drzwi. Naprawdę uwielbiam. Ale nic, nie zahaczając nawet o łazienkę i lustro, podchodzę do drzwi i z wyraźną irytacją na twarzy je otwieram. Czy dziwi mnie widok Możdżonka z miną zbitego psa? Musiałabym skłamać, żeby powiedzieć, że tak. A przecież ja nie kłamię! To po prostu oni nie pytają.
         Marcin nawet nie zwraca uwagi na to, że jestem praktycznie naga. Nigdy go to nie ruszało i nie rusza, jest tak zapatrzony w Hanię, że to aż przerażające. Siada na kanapie w salonie, tej samej kanapie, na której wczoraj w nocy leżałam razem z jakimś nieznajomym tancerzem występującym w barze. Uśmiecha się cierpko, gdy pod poduszką znajduje moje stringi. Widzę, że ma ochotę znowu strzelić mi wykład na temat trybu życiu, jaki prowadzę, ale ucinam to jeszcze przed pierwszym słowem, mówiąc, że chyba przyszedł tutaj ze swoimi problemami, a nie rozpatrywać moje.
         Po ogarnięciu się dołączam do niego i zadaję to magiczne pytanie: „Co tym razem się stało?”, a on zaczyna swój wykład. Cierpliwie słucham, jak rozwodzi się nad dobrocią Hani i tym, że zupełnie jej ostatnio nie poznaje, bo ta zaczęła się do niego wrogo odnosić, kłótnie stały się poważniejsze, na wszystko narzeka i czepia się bez powodu. A ja kwituję to wszystko jednym zdaniem.
- Albo jesteś za słaby w łóżku, albo ona jest w ciąży.
- A ty wszystko sprowadzasz do jednego – spogląda na mnie pobłażliwie.
- Bo wszystko wokół tego się kręci – uśmiecham się słodko. – Ale nie martw się, pogadam z nią – dodaję po chwili, a on całuje mnie w policzek, mówi, że trzyma kciuki i jest moim dłużnikiem, a chwilę potem cały w skowronkach leci na trening. Jak ja kocham pomagać zagubionym siatkarzom.
***
         Jak zwykle mam rację i jak zwykle mnie to ani trochę nie satysfakcjonuje. Rozmowa z Hanią jak zawsze się nie klei, ona nie lubi mnie, nawet nie wiem dlaczego, a ja nie mogę patrzeć na tę jej uczciwą twarzyczkę. Ale jakimś cudem udaje mi się z niej wyciągnąć prawdę. Zanim wyląduję na swojej zmianie w barze, postanawiam oznajmić Możdżonkowi wykonanie zadania i jednocześnie raz na zawsze odebrać mu chęć do załatwiania takich spraw przeze mnie. Chociaż wątpię, żeby to pomogło.
         Wychodzi właśnie z hali, w towarzystwie pana „życie jest niesprawiedliwe”, który chyba jednak zaakceptował ten fakt, bo jest całkiem zadowolony. Jednakże istnieje ewentualność, iż jest po prostu dobrym aktorem.
- Marcinku! – krzyczę tuż za ich plecami i natychmiastowo rzucam się w ramiona Możdżonka, który właśnie się odwraca. – Będziesz ojcem! – mój wybuch radości i spontaniczny pocałunek w policzek tylko potwierdzają to, że powinnam grać w jakiejś brazylijskiej telenoweli, a nie stać za barem. Czuję na sobie zdziwiony i zdenerwowany wzrok Bąkiewicza, a Marcin patrzy na mnie zdezorientowany.
- Ale jak? Amanda, przecież my nie… - jego rozbiegane oczy do reszty mnie rozbrajają i wybucham gromkim śmiechem.
- Ty naprawdę jesteś takim drewnem czy ci za to płacą? Idioto, twoja Haneczka jest w ciąży! Ale ja nie będę niańczyć waszego dzieciaka – oznajmiam natychmiast.
- W ciąży? Hania? – pyta sam siebie, a potem rzuca się na mnie w akcie radości. – Będę ojcem! Będę ojcem! – biega wokół hali i krzyczy to do wszystkich przechodniów, a my z Bąkiewiczem śmiejemy się z niego w najlepsze.
- Skoro nie jesteś w ciąży z Marcinem, to może dasz się zaprosić na kawę? – pyta znienacka Michał.
- Nie lubię kawy, ale zawsze możesz wpaść do baru w godzinach mojej pracy – puszczam do niego oczko i oddalam się w stronę miejsca mojego zesłania, zostawiając ogłupiałego przyjmującego z jeszcze bardziej szurniętym przyszłym ojcem.
***
         Nie wierzę, po prostu nie wierzę, że dałam się namówić na regularną randkę i to z Bąkiewiczem. Ale zrobiło mi się żal człowieka i jego czekoladowych oczu, kiedy po raz setny próbował się ze mną umówić. Odezwała się we mnie wtedy ta część osobowości, która powinna umrzeć śmiercią naturalną razem ze związkiem z Patrickiem. Na samo wspomnienie jego osoby przechodzą mnie dreszcze, a blizna na ramieniu zaczyna mocno szczypać. Staram się jednak powstrzymać falę wspomnień i skupiam się na wyborze stroju na spotkanie. Marie ciągle się ze mnie śmieje, bo dawno nie widziała mnie w takim stanie. Zachowuję się jak jakaś nastolatka przed pierwszą prawdziwą randką. To wbrew wszelkim obowiązującym w moim życiu zasadom, ale brnę w to dalej. Zakładam w końcu dosyć grzeczną, ale seksowną ciemnozieloną sukienkę i wysokie szpilki. Schodzę na dół, gdzie już czeka na mnie Michał. Ma na sobie ciemne jeansy i opinającą ciało czarną koszulę. Normalnie rzuciłabym się na niego z marszu, ale nie tym razem. I to wcale nie dlatego, że nie chcę, tylko dlatego, że mam opory. To aż dziwne, lecz wolę z nim porozmawiać niż od razu biec do łóżka.
- Witaj, Amando – uśmiecha się w moją stronę i całuje mnie lekko w policzek, a w moim brzuchu pojawiają się… Motylki?! Jakie kurwa motylki?
- Witaj, Michale – odpowiadam drżącym głosem, nad którym nie potrafię zapanować.
         Wsiadamy do samochodu, a ja zupełnie nie wiem, co będziemy robić. I nawet nie chcę o to pytać, pragnę niespodzianki. Wysiadamy w środku lasu, jest dosyć ciemno, a ja zaczynam się bać. Przed oczami mam wydarzenia sprzed kilku lat, kiedy w ten sam sposób zaczął się mój największy koszmar. Bąkiewicz otwiera drzwi od strony pasażera i wyciąga do mnie dłoń, a ja bardzo niepewnie wysiadam z samochodu. Boję się, irracjonalny lęk jest silniejszy od logicznego myślenia. Po chwili jednak dochodzimy na jakąś polanę, Michał rozkłada koc, potem się na niego kładzie i każe mi zrobić to samo. Posłusznie wykonuję jego polecenie i w ciszy patrzymy w gwiazdy.
- Wiesz… - zaczyna po paru minutach. – Sądziłem, że w moim życiu nie może się stać już nic szalonego, że nie spotka mnie już szczęście, że świat jest niesprawiedliwy…
- Bo jest – wtrącam się, zanim dokończy zdanie.
- Ty to mówisz? – pyta mocno zdziwiony.
- Tak, ja. Nigdy nie twierdziłam, że życie jest sprawiedliwe, po prostu wmawiałam sobie, że jak to zaakceptuję, to będzie łatwiej – głęboko wzdycham i dziwię się samej sobie, że zaczęłam to wszystko mówić.
- Bo będzie – stwierdza z ogromną pewnością Bąkiewicz, a jego ręka zupełnym przypadkiem ląduje na moim ramieniu. Nie strącam jej, chociaż powinnam.
- Nie moje.
         Nie odpowiada nic, resztę wieczoru spędzamy na gadaniu o głupotach. Michał opowiada mi praktycznie cały swój życiorys, a ja nie mówię o sobie ani słowa. Gdy odprowadza mnie pod klatkę, delikatnie całuje mnie w kącik ust i natychmiast znika, żeby wprowadzić do mojej głowy zupełne zamieszanie.
***
            Nie, nie skończyłam nagle ze swoim trybem życia, bo Michał Bąkiewicz zasiał we mnie ziarenko miłości. Te wszystkie wieczory z nim to miła odskocznia i pewnego rodzaju urozmaicenie, nic więcej. Jest całkiem dobrym przyjacielem, biorąc pod uwagę fakt, że nie wie nic o moim życiu. Mimo to dziwię się, że dałam się namówić, żeby towarzyszyć mu na weselu kuzynki. Nie jest jednak tak źle, no może oprócz uroczystości w kościele, która do reszty mnie dobiła. Te bezsensowne przysięgi, których nikt nie jest w stanie dotrzymać, śmieszą mnie i jednocześnie przerażają. Około drugiej w nocy Michał proponuje, żebyśmy pojechali do jego mieszkania w Piotrkowie, zgadzam się, gdyż jestem cholernie zmęczona, a nogi po tylu tańcach zupełnie odmawiają posłuszeństwa.
         Siedzimy obok siebie na kanapie i sączymy czerwone wino, opowiadając sobie o planach na przyszłość, których ja zupełnie nie mam. Michał od czasu do czasu wspomina też o reprezentacyjnej przeszłości i jego początkach z siatkówką. Ja w końcu decyduję się opowiedzieć mu o tym, że kiedyś też grałam, ale musiałam wyjechać ze Stanów.
- Dlaczego? – pyta zaciekawiony.
- Długa historia – macham lekceważąco ręką, ale on wierci mnie wzrokiem i zmusza do spojrzenia w swoje czekoladowe oczy, które są pełne ciepła.
- Mi możesz powiedzieć – uśmiecha się ciepło, a kciukiem jeździ po moim policzku, co wywołuje we mnie przyjemne dreszcze.
         Nie chcę mówić, wolę użyć ust do czegoś zupełnie innego, a Bąkiewicz chyba podziela moje zdanie, bo nie protestuje, gdy nasze wargi łączą się w namiętnym pocałunku, tylko kontynuuje tę zabawę i zdziera ze mnie sukienkę. Nie pozostaje mu dłużna i ściągam jego koszulę. Jest niesamowicie delikatny, jakbym była stworzona z porcelany, traktuje moje ciało z jakąś nieopisaną czcią, jakby na to zbliżenie czekał przez całe swoje życie. Nie powiem, podoba mi się to i daję się namówić na tę grę. Również jestem delikatna i nie zachowuję się tak jak zawsze. Staram się z tego czerpać nie tylko przyjemność fizyczną, udaje mi się z tego wyciągnąć coś więcej i zupełnie nie rozumiem, jak to się dzieje.
***
Siedzę naburmuszona za barem i odliczam godziny do zakończenia zmiany, gdy do budynku wpada kilku dwumetrowców. Nie wyglądają na zbyt zadowolonych. Nic dziwnego, kilku z nich parę dni temu po raz kolejny przegrało marzenia. Pierwsi przy kontuarze pojawiają się Możdżonek i Bąkiewicz. Z tym drugim nie rozmawiam od tygodnia, kiedy to pokłóciliśmy się o mój stosunek do naszych relacji. Ja nie chcę się angażować, a Michał chyba na to liczy…
         Po zakończeniu zmiany przysiadam się do ich stolika, razem z nami jest Cupkovic, który ewidentnie liczy na coś więcej między nami, a ja jestem wściekła na siebie, bo nic nie układa się po mojej myśli. Zaraz po zakończonej imprezie lądujemy w moim mieszkaniu. Oczywiście na kanapie, zrywamy z siebie ubrania i już mamy przejść do rzeczy, gdy w mieszkaniu rozlega się głos Bąkiewicza.
- Amanda, jesteś tutaj? Chciałem cię przeprosić… - wchodzi do salonu, a na widok mnie i Konstantina jego twarz staje się jakby z kamienia. Wybiega szybko z mieszkania i na nic zdają się moje wołania. Wyganiam Serba z mieszkania, a sama rzucam się na kanapę, próbując zasnąć i zapomnieć o problemach.
***
Od: Michał.
Jesteś podła, nikczemna i nie masz za grosz uczuć!
Do: Michał.
No, wyrzuć z siebie w końcu wszystko to, co leży ci na sercu. Czego nie jesteś w stanie powiedzieć mi w twarz.
Od: Michał.
W ogóle nie myślisz o innych, brniesz do swojego celu po trupach, jesteś moim koszmarem! Nikt nie zranił mnie tak jak ty.
Do: Michał.
Lejesz miód na moje serce.
Od: Michał.
Jesteś zwykłą szmatą! Nie można tak traktować ludzi!
Do: Michał.
Powiedz mi coś, czego nie wiem.
Od: Michał.
Kocham cię…

         Jakby mnie ktoś uderzył obuchem w łeb. Przecież mnie nikt nie może kochać, a już na pewno nie Bąkiewicz! Nie, nie, nie. To niemożliwe. Musiał się upić i teraz wypisuje bzdury. Ale mimo wszystko podnoszę swój przeuroczy zadek z mojej brudnej i grzesznej kanapy, która już wielu gości i wiele scen widziała, ale, co najdziwniejsze, jego tu nie było. Nigdy przedtem nie przyszedł do mojego mieszkania, jakby przeczuwał to, co w nim ujrzy. Te podrapane nie tylko przez kota meble, moją jednoznacznie wyglądającą sypialnię. Jego światopogląd mógłby wtedy runąć, choć doskonale wie, jaka jestem. Przecież sam mi to przed chwilą powiedział! Szmata to mało, ja jestem dziwką, nieetatową, ale dziwką.
         Po raz setny natarczywie wciskam ten przeklęty dzwonek i po raz setny słyszę tę dziwaczną melodyjkę. Zgłupieć można od niej do reszty! W końcu otwiera mi mój rycerz na białym koniu. Nieważne, że nie ma zbroi, ani konia. Ma głębokie, czekoladowe oczy i tak cholernie kuszące usta. Ledwo się powstrzymuję, żeby się na niego nie rzucić. Gestem ręki wskazuje mi na salon, a sam chwilę potem również do niego wchodzi.
- Po co przyszłaś? – pyta zdziwiony.
- Chyba musimy porozmawiać – odpowiadam spokojnie. Przecież taki jest mój cel. Wcale nie oczekuję, że zerżnie mnie na tej kanapie i przestanie zadawać głupie pytania. Skąd w ogóle takie pomysły wam do głowy przychodzą?
- No, to rozmawiajmy – prycha. Od kiedy on jest taki opryskliwy? Przecież to był kiedyś taki szarmancki i cudowny mężczyzna. To moja wina?
- To, co napisałeś w sms-ie to… - oho, zaczynam się jąkać. Dobraliśmy się, nie ma co. Ale ja robię to tylko w sytuacjach stresowych, a ta niewątpliwie do takich należy. – To prawda? – wyrzucam w końcu z siebie.
- Ja, w przeciwieństwie do niektórych, nie kłamię i nie rzucam słów na wiatr – mówi z bólem w oczach. Do cholery! Przecież nigdy mu niczego nie obiecywałam! Wiedział dobrze, jaka jestem. Kazałam mu się we mnie zakochiwać czy jak? Nie wydaje mi się.
- Od kiedy? – nawet nie wiem, dlaczego o to pytam.
- Pewnie od dawna, ale uświadomiłem to sobie, gdy zobaczyłem cię w łóżku z Konstantinem – ból w oczach staje się jeszcze większy.
- Michał… - mimowolnie łapię go za rękę, żeby dodać mu nieco otuchy. – Ty nie możesz mnie kochać. Dobrze wiesz, jaka jestem. Ja się nie zmienię, nie zasługuję na ciebie, jesteś zbyt dobrym człowiekiem, żeby być z kimś takim jak ja. Ja nie potrafię dochować wierności, nie potrafię być w związku, nie potrafię poświęcić się dla drugiej osoby, przecież ja jestem zwykłą… - szmatą, chciałam dodać, ale Bąkiewicz mi nie pozwolił. Wpija się zachłannie w moje usta i nie pozwala dokończyć mojego jakże istotnego monologu. Drażni językiem moje podniebienie, a moje ciało domaga się jego dotyku. Nie tak to miało wyglądać, miałam to definitywnie zakończyć, a tymczasem daję mu nadzieję, wykorzystuję go jak ostatnia szmata.
         Przecież tego chciałam. Chciałam, żeby zerżnął mnie na tej przeklętej sofie, no i zrobił to, jakby mi czytał w myślach czy coś. Tylko dlaczego teraz nie mogę zasnąć i dręczą mnie jakieś pieprzone wyrzuty sumienia? Amanda Wilson nie ma uczuć! Nie ma sumienia, rozumu, wolnej woli i tego wszystkiego, czym podobno obdarza ktoś z góry. A jednak. Patrzę na tego słodko śpiącego wielkoluda i jest mi żal. Zwyczajnie mu współczuję, że zakochał się w takiej szmacie jak ja. Każdy wieczór z innym facetem, każda noc w innym łóżku, ja nie potrafię kochać. Kilka lat temu ktoś bardzo dogłębnie wyperswadował mi to z głowy. Przecież nie byłam taka od zawsze. Kiedyś wierzyłam w te wszystkie bajki o szczęśliwej miłości, księciu na białym koniu, długim i szczęśliwym życiu. Naprawdę, wierzyłam. Ale przyszedł on i zniszczył moje wszystkie dziewczęce marzenia. Wykorzystał, uciekł, a ja zostałam sama, na dodatek w ciąży. Potem poroniłam… Dla dziecka to może i lepiej. A skoro moje ciało i tak już zostało zeszmacone, to co mi szkodzi ciągnąć to dalej?
- Nie uciekłaś – mruczy z zadowoleniem do mojego ucha i składa delikatny pocałunek na mojej szyi. – Czyli chociaż trochę ci zależy – mówi z przekonaniem.
- Michaś, proszę, nie utrudniaj – dukam.
- Ja utrudniam? To ty nie chcesz nam dać szansy!
- Jaka znowu szansa? Bąkiewicz, opamiętaj się! Ja cię nie kocham, jestem zwykłą szmatą, sam to stwierdziłeś. Dla mnie miłość nie istnieje! – podnoszę się gwałtownie z łóżka i próbuję powstrzymać łzy cisnące się do moich oczu. Nie, Amanda, musisz być twarda.
- Powiedz mi to prosto w oczy – łapie mnie za nadgarstki i zmusza do spojrzenia w jego czekoladowe tęczówki. – Spójrz mi w oczy i powiedz, że mnie nie kochasz.
- Nie… - walczę sama ze sobą. W jego oczach jest tyle miłości, miłości do mnie. Ile ja bym dała, żeby móc obdarzyć go podobnym uczuciem. – Nie kocham cię – wyrzucam z siebie i spuszczam głowę. Jego dłonie momentalnie puszczają moje nadgarstki. Obawiam się, że to był ostatni dotyk, jakim obdarzył mnie Michał Bąkiewicz. I nawet jeśli go nie kocham, to w pewien sposób się od niego uzależniłam.
***
         Uciekłam, tak zwyczajnie uciekłam, nie chcąc zmierzyć się z rzeczywistością i zawalczyć o szczęście. Straciłam swoją szansę, a teraz mogę tylko siedzieć w ostatnim rzędzie kościoła i podziwiać piękną blondwłosą kobietę, która wychodzi za Michała Bąkiewicza. Tego samego Michała Bąkiewicza, który jako jedyny mógł pomóc mi uporać się z przeszłością. Przegrałam, sama odebrałam sobie szansę na normalne życie. Ledwo powstrzymuję szloch, gdy ksiądz pyta, czy ktoś chce przeciwstawić się zawieraniu tego związku. Mam ochotę krzyczeć, że to ja powinnam tam stać, ale ja odebrałam sobie tę szansę. Michał był moją szansą, a ja sama go odrzuciłam. Amando Wilson, jesteś skończona.

_______________________

Pośród euforii i nadziei, że z nad każdej przepaści można się podnieść prezentuję Wam historię z już teraz cichym bohaterem tego ćwierćfinału, jeśli nawet Skra go przegra. Bąkiewicz udowadnia, że nikogo nie można skreślać. Dlatego w sumie nie wiem, dlaczego ta historia ma taki finał, ale pisałam ją jakiś czas temu w nieco gorszym nastroju.
Aż nie chce się wierzyć, że z normalną krótką historią nie było mnie tutaj przez półtora miesiąca, ale co zrobisz? Nic nie zrobisz. Uprzedzałam, że tak się to może skończyć. Jeszcze do przedwczoraj walczyłam z Oliwią, po drodze pojawiały się nowe projekty, a na krótkie nie było ani czasu, ani chęci, ani weny. To na górze powstawało w ratach, długiej przestrzeni czasowej i bólu. Nie jest tym, czego można ode mnie oczekiwać, ale jest. I nawet nie powiem Wam, że wracam tu na stałe, bo musiałabym skłamać. Nie ma nic oprócz tego i jednego bardzo krótkiego czegoś. Wiem, że niektórym obiecałam konkretnych bohaterów, ale po prostu nie mam żadnych pomysłów. Zero, null. Zmęczenie materiału czy coś. Przyjdzie sezon reprezentacyjny, wrócą i krótkie, chyba.
Z ankiety wyszło, że Winiar podbił Wasze serca. Skwituję to jednym słowem: aha. Nie wiem, czy kiedykolwiek powstanie kontynuacja, nie wiem, czy w ogóle jeszcze wezmę się za coś długiego. Nie mam pojęcia, czy się za cokolwiek wezmę. :) Drugi był Wlazły, a jego znajdziecie TUTAJ, gdzie maltretuję go w towarzystwie Repugnance. 
Pozdrawiam, Commi.

15 komentarzy:

  1. Oesu, cudowne to. Więcej nie powiem, bo właściwie nie wiem, co powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zacznę tak: uwielbiam ten szablon, nawet mam go zapisanego na swojej kartce zapisanego :D
    Co do miniaturki. Bąkiewicz jest cichym bohaterem każdego meczu, w którym bierze udział. Sama zresztą wiesz, co ja o Bąku myślę, ale to za dużo do rozwlekania tutaj.
    Historię uwielbiam. Przykro mi, że się tak skończyło, ale w mojej głowie to on ją dostrzegł w tłumie i sobie żyją razem długo i szczęśliwie. Taka naiwna Nance. Swoją drogą, Amanda jest jedną z moich ulubionych bohaterek. :D
    Mam nadzieję, że jeszcze wrócisz tutaj do nas z wieloooooma historiami. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowna historia<3 Michał pokazał Amandzie,że nie powinno się nikogo skreślać. Czytając tę historię myślałam,że skończy się happy endem ale zakończyłaś ją poniekąd w ten sposób. Wilson zrozumiała,że warto spróbować, zmienić się. Może znajdzie się jeszcze ktoś kto jej w tym pomoże;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Amanda wszystko spieprzyła. Mogła być szczęśliwa z Michała, ale wolała z tego zrezygnować. Powinna była walczyć i może Michał pomógłby jej się zmienić.

    Michał zdecydowanie jest cichym bohaterem każdego meczu.

    OdpowiedzUsuń
  5. I teraz mi jej szkoda. Ale sama zdecydowała się na życie bez Michała. Sądzę, że z pomocą Bąkiwiewicza, Amanda mogłaby się zmienić. Wystarczy odrobina chęci ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Amanda bała się zawalczyć o własne szczęście, a niestety w życiu tak bywa że jak nie chcemy same to nikt nam nie pomoże nawet jeżeli bardzo kocha, tak jak tutaj Michał. Nikt nie będzie walczył w nieskończoność jeżeli nie ma o co a ona dała mu to do zrozumienia ze go nie kocha, powiedziała to czego od niej pewnie usłyszeć nie chciał i ten po tych słowach odpuścił. Facet nie walczy do upadłego, to tylko w naszych głowach czasami pojawiają się takie przesłodzone historie że będzie walczył mimo każdej przeciwności(ha właśnie sobie uświadomiłam swoją głupotę w moich własnych historiach :P) Amanda sie zagubiła w swoim życiu, czy kiedyś się odnajdzie nie wiem. Możdżonek tutaj mnie strasznie rozbawiał :))

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja się rozpisywać nie będę, bo nawet nie wiem co napisać... To jest wspaniałe.

    OdpowiedzUsuń
  8. kurde poruszająca ta historia.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak Bąkiewicza uwielbiam wszędzie, tak to wyjątkiem nie jest. Aż chyba ryczeć zacznę. Cudowne wprost, piękne no.

    OdpowiedzUsuń
  10. Oj Commi, Commi. Potrafisz mnie wzruszyć i wywołać u mnie uczucia ( a to potrafią nie liczni) Może po prostu Amanda nie dała sobie szansy? Być może nie wierzyła w to, że się zmieni. A przecież była w stanie przejść metamorfozę. Gdzieś w głębi duszy tego chciała, ale żyła już w przekonaniu, że nie jest w stanie się zmienić. Gdyby uwierzyła, być może byłaby na miejsc tej blondynki.

    OdpowiedzUsuń
  11. Sama zamknęła sobie drogę do szczęścia mówiąc, że go nie kocha. Teraz jest trochę za późno.
    Fajny szablon :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Cholera, miałam dodać coś na perwersję, a przez ciebie już od jakiś dwudziestu minut mam blokadę. Tak to się kończy, kiedy nie trzyma się języka za zębami w takim momencie, kiedy powinno się to zrobić. Tak to się kończy, kiedy nie wierzy się w miłość, tylko w seks. No niestety, Amanda sama jest sobie winna, że nie potrafiła się ustatkować. Na spokojnie mogłaby być na miejscu blondynki. Cóż, zamknęła sobie wspólną przyszłość z Michałem z własnej woli, niech teraz pokutuje.
    Piękna historia *.*

    OdpowiedzUsuń
  13. Smutna historia, ale Amanda teraz może tylko żałować. To ona podjęła wtedy taką, a nie inną decyzję. Gdyby zachowała się inaczej to może właśnie ona brałaby teraz ślub z Michałem.

    OdpowiedzUsuń
  14. Kolejna wspaniała historia! Uwielbiam Cię :)

    OdpowiedzUsuń